Artykuł ukazał się w:

„Rewalidacja. Czasopismo dla nauczycieli i terapeutów” nr 1(27)2010, Wydawnictwo Kompendium, Warszawa 2010 r.

 

„Snoezelen – Snoezelen?…”

Ze Snoezelen i Salą Doświadczania Świata zetknęłam się w 2003 roku w Holandii. Poznałam wtedy twórców tej metody- Jana Hulsegge i Ada Verheula. Pisząc metody- mam na myśli metodę spędzania czasu wolnego przez osoby z wieloraką niepełnosprawnością , bo tak o Snoezelen mówi Jan. Zabarwienia terapeutycznego i miejsce w rewalidacji osób upośledzonych umysłowo nabrało Snoezelen poza granicami Holandii. To w Niemczech została opisana, a prace nad jej efektywnością w terapii prowadzone są do dziś przez profesor Kriste Mertens z Uniwersytetu Hummbolta. Polska również prezentuje takie podejście, a z Sal Doświadczania Świata korzysta w swej pracy wielu pedagogów specjalnych w całym kraju.

W ostatnim czasie wyposażono wiele specjalnych ośrodków szkolno- wychowawczych w sprzęt do stymulacji polisensorycznej. Firmy zajmujące się dystrybucją i sprzedażą tej drogiej pomocy dydaktycznej oferowały swa pomoc w profesjonalnym urządzaniu sal, montowały sprzęt. Spektakularny wygląd mieniących się solarów, światłowodów, kul świetlnych zapiera dech w piersiach – przede wszystkim rodzicom dzieci niepełnosprawnych, którzy wierzą, że przez tak drogi i bajkowo mieniący się sprzęt ich pociechy osiągną szybciej zamierzone cele rewalidacji. I cóż? Korzystamy z Sali dość często bez porządnej diagnozy zmysłów. Włączamy sprzęty myśląc, że samo już świecenie sprawi, że dziecko będzie dłużej skupiało uwagę na bodźcu wzrokowym. Potem włączamy kolejne urządzenia przekonani, że efektywnie pracujemy nad spostrzeganiem… I owszem, Jan Hulsegge twierdzi, że już pasywne używanie Sali Doświadczenia Świata – proste poddawanie się działaniu bodźców i przyjemne odprężenie jest celem samym sobie. Przypomina jednak, że terapeuta prowadzący Snoezelen powinien wykazywać się ogromnym poczuciem odpowiedzialności i rzetelności. My terapeuci musimy zdawać sobie sprawę, że bez wiedzy z zakresu psychologii i pedagogiki, bez przestrzegania zasad terapeutycznych, empatii i obiektywizmu sens naszej pracy nie istnieje. Zbyt często zdarza się bowiem, że nadużywamy jednej z zasad Snoezelen: nic nie musi być zrobione, wszystko jest dozwolone. Dotyczy ona tylko i wyłącznie naszych podopiecznych, nie nas! To terapeuta ma tak przygotować, a w następnym etapie sesji organizować środowisko w Sali, żeby koordynować odbieranie bodźców przez uczestnika akceptując oczywiście jego preferencje i aktualny wybór.

Sala Doświadczania Świata jest dla nauczycieli rewalidacji wspaniałą pomocą, tylko należy wiedzieć jak z niej korzystać. Należy też zdawać sobie sprawę, że stymulacja polisensoryczna w sztucznych warunkach nie zawsze i nie wszystkim naszym podopiecznym pomaga doświadczać świata. Bo czyż nie lepiej dziecko pozna liście turlając się w nich w parku? Czy znajdziemy piękniejszy solar jak jesienne słońce przebijające się przez złote korony drzew? Gdzie usłyszymy piękniejszą muzykę szumu wiatru i śpiewu ptaków? (nie koniecznie tropikalnych…)

W Holandii, gdzie Snoezelen powstało myślenie o metodzie ewoluuje od 30 lat. Obecnie Sale Doświadczania Świata funkcjonują w wielu instytucjach dla niepełnosprawnych, jako małe, wydzielone pokoiki przy pomieszczeniach terapeutycznych, mieszkalnych. Spełniają taką rolę, jaką wyznaczył im Jan Hulsegge- sposób na spędzanie czasu wolnego, relaks, odpoczynek, ale i nawiązanie kontaktu. Coraz częściej jednak korzysta się z tzw. „naturalnego snoezelowania”. U podstaw Snoezelen leży koncepcja, w której stosując pobudzenie wzroku, słuchu, dotyku, węchu i smaku próbuje się znaleźć nowe drogi dojścia do osób z głębokimi defektami. Aktywizowanie to w znacznej mierze kierowanie uwagi dziecka na otoczenie. To doświadczanie świata poprzez bodźce działające bezpośrednio na narządy zmysłów wywołują szereg wrażeń. A jakie bodźce powiedzą nam więcej o świecie jak nie ten Świat właśnie?

Będąc w Holandii w 2003 roku widziałam wiele Sal, ale największe wrażenie zrobiła na mnie ogromna szklarnia, w której umieszczono naturalne eksponaty i żywe zwierzęta.  Znajduje się ona w instytucji prowadzonej przez Stowarzyszenie Princestichting w Purmerend. Wchodząc tam uderzył mnie niesamowicie intensywny zapach przypominający jeziorne szuwary lub wiejskie podwórko. Mnóstwo roślin, stawik z rybami, ogromna klatka ze świergocącymi ptakami, króliki, przechodzące żółwie, stajenka z sianem, kawałeczek plaży z piaskiem, hamakiem i parasolem słonecznym, to wszystko w wilgotnym, ciepłym otoczeniu zdawało się oddziaływać na moje zmysły ze zdwojoną siła, tym bardziej, że na zewnątrz temperatura powietrza nie przekraczała kilku stopni w skali Celsjusza. „It’s natural Snoezelen!”- powiedziała wtedy Rineke Timmer wolontariuszka z holenderskiego Stowarzyszenia Samen Delen.

Takich miejsc w Holandii jest więcej. Ubiegłego lata miałam możliwość zwiedzić jeszcze jedno z nich. Wieloletni współpracownicy i przyjaciele Jana Hulsegge i moi- wspaniali znawcy Snoezelen i artyści Herman Thommasen i Iemke Wakkers zaprosili mnie i moich bliskich do odwiedzenia De Spelerij De Uitvinderij. Jest to ogromny ogród przeznaczony dla dzieci (i jak się potem okazało nie tylko dla dzieci…) znajdujący się w miejscowości Veldweg nieopodal Dieren.

Założycielem ogrodu jest Jos Spanbroek- artysta, którego prace tworzą niesamowitą scenerię tego miejsca. Wehikuły samonapędzające za pomocą przeróżnych przekładni, których siedzisko dziwnie przypomina część taczki witają odwiedzających od wejścia. Następnie- miejsce na samodzielne pieczenie kiełbasek nad bezpiecznie skonstruowanym paleniskiem gazowym (na bagatela 100 osób!).

Pośród niespotykanych w Holandii połaci drzew napotkać można co chwilę dziwne skrzynki z lustrami obracające się na wszystkie strony, niesamowite urządzenia napędzane nie- wiadomo- czym”- trzeba znaleźć sposób na ich uruchomienie (pociągnąć, przekręcić, popedałować). I za każdym razem człowiek odnosi wrażenie, że części machiny przypominają przedmioty, które kiedyś już się widziało- spłuczka do toalety, łańcuch z zębatkami od roweru, rury odprowadzające wodę z toalety czy zlewozmywaka, nogi od szpitalnego łóżka, a nawet stara budka telefoniczna…

Kierując się dalej trafiamy na przedziwną kolejkę podwieszoną na szynach tramwajowych. Siedziskiem jest opona samochodowa, a przytrzymywać się można o stelaż starej trampoliny przełamanej na pół, która zwisa nam nad głową. I tak rozpędzeni trafiamy do miejsca, które dla Holandii jest najbardziej charakterystyczne- kanały wodne. Tu poruszać się można po wodzie ciągnąc swe ciało po pajęczynie sznurów w wielkiej dętce, lub przejeżdżając ponad kanałami na ręcznej drezynie. Jeszcze tylko tor niby- to rowerowy, (ale w żaden sposób tego, co tam jeździ nie można nazwać rowerem) i dochodzimy do machiny, którą, by uruchomić należy najpierw napełnić wodą zbiornik, który znajduje się wysoko nad ziemią. Gdy po mozolnej wspinaczce z kubkami wody zbiornik napełni się na tyle, by się przechylić- wtedy zaczyna się zabawa! Woda spływając uruchamia przeróżne urządzenia na zasadzie domina.

Wśród tych „stacji” napotkać można fontanny, gdzie wypływająca z anten satelitarnych woda  mieni się w słońcu tęczą barw. I nagle- dziwnie wyglądająca brama skonstruowana z metalowych rur i kul do kręgli- wchodzimy do miejsca tajemniczego… Do celu prowadzą nas wielkie betonowe kręgi wkopane w ziemię. Każdy z nich to inny żywioł, odkrycie, inne doświadczenie. W jednym z tuneli jest echo i machiny wydające dźwięki za pomocą ręcznie napędzanych miechów czy dzwonków. Zaokrąglone ściany drugiego obłożone są przeróżnymi dywanami, lustrami, a jego końcu można usiąść na przytulnej ławeczce.

Do następnego tunelu prowadzą betonowe kostki chodnikowe zanurzone w kałuży wody. Ściany tego tunelu pomalowane na niebiesko przypominają morskie fale, a u celu? Miejsce wyłożone ocynkowaną blachą (włącznie ze ściankami) i … kilka machin tryskających wodą, kiedy tylko zdołasz je uruchomić… Nie wyjdzie się stamtąd suchym, ale zabawa po pachy- uwierzcie mi… W tym tajemniczym miejscu znaleźć można jeszcze nietypowo wielkie krzesła i stoły, kaczkę i żabę dziwnie przypominającą wannę oraz telefon z rur, gdzie słuchawką jest… taczka.

Wszystkiego można dotknąć, powąchać, doświadczyć… Wszystko można przeżyć, ale na pewno nie zdoła się tego odkryć za pierwszym razem. Nic nie musi być zrobione, wszystko jest dozwolone…

Centralnym punktem ogrodu De Spelerij De Uitvinderij jest budynek, w którym dzieci i dorośli pod fachowym okiem przewodników mogą uczestniczyć w warsztatach sztuki i technologii, bawią się korzystając z wiedzy technicznej i rzemieślniczej. Używając profesjonalnych narzędzi samodzielnie tworzą drewniane puzzle, wyginają tworzywa sztuczne na kształt kwiatów. Ja wycięłam styropianową łódkę, którą następnie zwodowałam w centralnym miejscu budynku, a potem wykułam młotkiem nieśmiertelniki dla całej mojej rodziny…

Miejsce do prawdy urokliwe! Pozwalające mnie i moim bliski przypomnieć sobie radość z poznawania, odkrywania, doświadczania. Miejsce, w którym dzieci z normą intelektualną zapoznają się z prawami fizyki, dzieci z nadpobudliwością ruchową – wyhasają się do woli, dzieci autystyczne będą miały czas i przestrzeń na spróbowanie tego, co im obce, gdzie niepełnosprawni mający problem z chodzeniem lub poruszający się na wózku będą mogli doświadczyć wszystkiego tego, co inni (brak schodów i większych wzniesień), niepełnosprawni intelektualnie przekonać się jak TO działa… I to wszystko podczas wspaniałej zabawy, kiedy można być znowu dzieckiem, panem sytuacji, motorniczym. A przecież to Snoezelen otwiera w sobie możliwości i wolność bycia innym. Takie działania, jak smakowanie, wąchanie, dotykanie i poruszanie wykonuje się po prostu, dlatego, że uznaje się je za przyjemne a nie po to, aby uzyskać informację, czy też, aby się z tego uczyć lub rozwijać. Więc czy owo „naturalne Snoezelen” nie jest bardziej wartościowe niż to prowadzone w sztucznych warunkach?

Jestem praktykiem, orędowniczka Snoezelen i wykorzystywania Sali Doświadczania Świata w terapii osób niepełnosprawnych. Uważam jednak, że nadmierne korzystanie z drogocennych sprzętów technicznych nigdy nie zastąpi natury. I owszem, wtedy, kiedy nie mamy możliwości aby nasz podopieczny doświadczał świata w inny sposób (np. dzieci przebywające na stałe pod respiratorem, wymagające notorycznego używania odsysacza itp.), lub wtedy, gdy Salę będziemy traktowali jako miejsce odprężenia i relaksacji, w stanach konieczności obniżania napięcia mięśniowego i emocjonalnego- tak! W innych wypadkach pozwólmy doświadczać świata naszym podopiecznym, jak my go doświadczamy. Integrujmy, na ile to możliwe, zmysły jak my je integrujemy- naturalnie. Bo „naturalny” znaczy przyrodniczy,  niewymuszony,  pierwotny,   wrodzony,  przyrodzony, rodzimy, własny, dziki, nieuprawiany, samorodny… najbliższy, najlepiej przyswajalny.

A jeśli korzystamy już z Sali Doświadczania Świata, to w sposób przemyślany, zgodnie z zasadami terapeutycznymi, wykazując się wiedzą, obiektywizmem, empatią, a szczególnie z rzetelnością i pokorą do własnego odbierania doświadczeń i do możliwości odbierania ich przez innych.

Katarzyna Jakimowska

Literatura:

Hulsegge J., Verheul A., Snoezlen nieco inny świat, Kraków 1993.

Czapiga A., Specyfika pracy terapeutycznej z dziećmi niepełnosprawnymi umysłowo. Znaczenie Sali Doświadczania Świata, Wspólne tematy 4/99.

Sroka M., Sala Doświadczania Świata. Znaczenie kolorów w terapii Snoezlen, Tematy 5/95

Goetz K., Specyfika pracy terapeutycznej w Sali Doświadczania Świata metodą Snoezelen na przykładzie placówki w Chełmnie, praca licencjacka, Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, Bydgoszcz 2006.